Przepisy

czwartek, 17 marca 2016

Jak brontozaur wlazł na matę


...czyli początki ćwiczeń w domu… Teraz kiedy na to patrzę, to droga była naprawdę długa i kręta.

Nigdy nie byłam zwolennikiem przepełnionych siłowni. Nigdy też do nich nic nie miałam, czasem nawet bywałam. Ale perspektywa dojazdu, przebierania na miejscu przed i później po, powrót do domu – zabierało to (w  moim wtedy mniemaniu) za dużo czasu. A że jestem osobą, której kiedy coś przeszkadza bardzo, to z reguły z tego rezygnuję, przygoda z siłowniami była tylko przelotnym romansem. Kolejna rysa na życiorysie.

Pomyślałam więc, że skoro zapału mi nie brakuje, systematyczność wypracowałam ze stepperem, to kwestia zamiany metalowych schodków na płytę i matę nie powinno mieć większego znaczenia.

A ćwiczenia w domu mogę wykonywać kiedy tylko mam czas i mój dwuzmianowy tryb pracy nie będzie już przeszkodą. 

Plan był, motywacja też, czas na realizację!

Mój wybór padł na „Skalpel” Ewy Chodakowskiej. Nie wiem dlaczego… Może urzekła mnie nazwa, może komentarze, może okładka płyty, może Ewa sama w sobie. Nie kierowałam się niczym konkretnym, tylko i wyłącznie chęcią zgubienia tych paskudnych czterech kilogramów. Kupiłam, zamówiłam, przyszedł.

Kiedy posłuchałam przedmowy, która Ewka zawsze umieszcza przed ćwiczeniami, poczułam, że chyba weszłam do odpowiedniego pokoju. Trening okazał się być dość trudny, ale satysfakcja była nie do opisania. Stepper mógł się schować! Wiedziałam, że to jest to, co mogę nazwać "swoją bajką".

Na drugi dzień zapał troszkę opadł, kiedy zakwasy dały o sobie znać. Ale – pomyślałam, - skoro są, znaczy, że coś się dzieje! I dzieje się dobrze! Pituś od samego początku bardzo mnie wspierał. Nawet nie sądziłam, że motywacja drugiej osoby może zdziałać takie cuda.

Ćwiczyłam w systemie: dwa dni ćwiczeń – dzień przerwy, i tak w kółko. Jasne, że bywały kryzysy, jasne, że były dni kiedy diabelnie mi się nie chciało. Wtedy dawałam z siebie więcej, tak dla dodatkowej motywacji. Potem jedna płyta to było dla mnie mało, zakupiłam drugą i trzecią i czwartą. Zmieniłam tryb ćwiczeń na: trzy dni ćwiczeń – dzień przerwy. Działało, ale nie od razu.

Wiedziałam, że dieta jest przy wysiłku konieczna. Jadłam 5 razy dziennie, o podobnych godzinach, zmniejszyłam ilość smażonych rzeczy, a dodałam tych z piekarnika. Czułam się dobrze, a kilogramy zaczęły uciekać!

Plan zaczął działać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz